Chłodnym okiem: Podbijanie bębenka
Do przerwy był to jeden z tych nijakich meczów, jakich w ekstraklasie mamy pod dostatkiem. Obie drużyny nastawione na walkę i prężenie muskułów nieco przynudzały. Ten brak dobrej piłki musiał gościom nawet pasować, w końcu do Wrocławia w tym sezonie przyjeżdża się przede wszystkim nie przegrać. Widząc to, zawodnicy w zielonych koszulkach po zmianie stron wcale gry nie podostrzyli, jak to jest u nas w zwyczaju, gdy trzeba rywalowi odebrać pewność siebie. Użyli za to umiejętności czysto piłkarskich – bezlitośnie wykorzystali błędy przeciwnika, rozklepali go, załadowali trzy bramki, trochę się pobawili i w ostatnim kwadransie wyraźnie już pokonanym odpuścili. W sobotę Śląsk zespół Piasta po prostu zdemolował, wymierzając i tak dość niską karę, skoro dla gliwiczan ta wizyta mogła się skończyć choćby tak jak dla Pogoni wyjazd do Białegostoku: z bagażem pięciu goli. Zespół Tadeusza Pawłowskiego wskoczył na pudło, lada chwila może być liderem, gra efektownie, chwalony jest, nawet jak przegrywa (vide mecz z Legią). No i zaczęło się: w mediach obok nazwy wrocławskiego klubu coraz częściej pojawia się słowo „mistrzostwo”.
Dziennikarze mają czym zapełnić szpalty, piłkarze mogą się dumnie uśmiechać do kamery. Wszystko się więc kręci, ale przecież zdecydowanie za wcześnie. Nie mamy nawet półmetka sezonu zasadniczego, do górnej ósemki można jeszcze wskoczyć lub z niej wypaść, a już spekulujemy o odebraniu Legii korony? W poprzednim sezonie na tym etapie rozgrywek piłkarze Ruchu byli w dolnej części tabeli, a skończyli z brązowymi medalami. Podbeskidzie było czerwoną latarnią, a potem uplasowało się tuż za Śląskiem. Poza tym stąpajmy twardo po ziemi – to Legia wyrosła w naszym kraju na hegemona i zdetronizowanie jej to nie lada wyzwanie. Przez dwa lata nie podołał temu Lech, a więc klub lepiej – i trzeba się z tym zgodzić – poukładany od wrocławskiego. Nie podniecajmy się też potknięciami Legii. Jan Urban rok temu był krytykowany za mieszanie składem, ale przecież Henning Berg stosuje rotację w jeszcze większym stopniu niż Polak. Dla warszawskiej młodzieży to pożyteczna nauka, ale gdy nadejdzie czas siedmiu ostatnich gier, Norweg postawi na najlepszych. W każdym razie niech ten ciężar stuprocentowego faworyta legioniści dźwigają jak najdłużej, a WKS niech się koncentruje na każdym najbliższym meczu.
Koncentracja to klucz do dobrych wyników Śląska, bo obrona wrocławian nie jest samograjem. Gdy Mariusz Pawełek zaczyna bujać w obłokach, katastrofa jest tuż-tuż, każdy kibic WKS-u wie też od ponad roku, w jaki sposób na zwody przeciwników reaguje Dudu. Jak zbyt duży luz wpływa na Pawła Zielińskiego, było widać, gdy za darmo oddawał piłkę graczom Piasta, w sobotę oglądaliśmy też, jak Ruben Jurado odjeżdża na kilku metrach mało zwrotnemu Tomaszowi Hołocie. Nie szukam dziury w całym, delektuję się tym, co WKS nam teraz daje, zwłaszcza mając w pamięci jesień zeszłego roku. Ale trzymajmy się ziemi. Śląsk stracił cztery gole w Warszawie, bo ktoś taki jak Radović błędy wrocławskiej obrony wykorzystuje, a ktoś pokroju Janczyka już nie. Czy można zdobyć mistrzostwo, licząc na farta, nieudolność rywali? Jeśli mamy na ten temat spekulować, róbmy to może tak od kwietnia, gdy skończy się zasadnicza część ligi.