Krzysztof Ulatowski: Mobilizowali nas kibice
Równo 10 lat temu piłkarze Śląska wrócili do ekstraklasy. Z tej okazji rozmawialiśmy z jednym z bohaterów tamtych dni, Krzysztofem Ulatowskim.
1. Jak zaczęła się Pana przygoda w Śląsku Wrocław?
- Moja przygoda ze Śląskiem zaczęła się w 2002 roku, kiedy to z Inkopaxu na Oporowską postanowił mnie ściągnąć ówczesny trener WKS-u, Marian Putyra. Byłem wtedy wypożyczony i w swoim debiutanckim sezonie w zielono-biało-czerwonych barwach rozegrałem 30 meczów i strzeliłem 11 goli w II lidze, ale po zakończeniu rozgrywek nie przedłużono mojego wypożyczenia. Po pół roku jednak wróciłem i zostałem na kolejne 10 lat.
2. Jak to było awansować ze Śląskiem Wrocław do ekstraklasy, co wtedy czuliście?
- To, co wtedy czuliśmy, trudno tak naprawdę opisać słowami. To było spełnienie marzeń nie tylko naszych, ale też marzeń kibiców. Presja była ogromna. Chcieliśmy przywrócić Śląskowi należne mu miejsce, czyli ekstraklasę – a nikt nie miał wątpliwości, że to miasto i ten klub na to zasługują. Sezon był trudny. Walka o awans toczyła się do ostatniej kolejki. Lechia wywalczyła promocję do wyższej klasy rozgrywkowej już wcześniej, a my biliśmy się o drugie miejsce, które także dawało awans. Dodatkowe emocje wzbudzały pogłoski o ewentualnej fuzji z Groclinem. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co wtedy z nami będzie. Czy dla zawodników, którzy wtedy grali w Śląsku po fuzji będzie nadal miejsce, czy też nam podziękują i będą opierać klub na piłkarzach z Grodziska Wielkopolskiego. Fuzji nie chcieli kibice, którzy nas motywowali, abyśmy wywalczyli awans na boisku, a nie przy zielonym stoliku. Podobnie mówił nam trener Ryszard Tarasiewicz. Na mecz w Poznaniu z Wartą pojechało mnóstwo kibiców, którzy byli jednak ubrani na czarno w proteście przed połączeniem klubów. Ale wygraliśmy 3:2 i nastąpiła euforia. Oddaliśmy fanom nasze stroje. Polał się szampan, a potem było niezapomniane świętowanie na wrocławskim rynku.
3. Nieudany był początek wiosny 2008. Co się wtedy z Wami działo, czemu gra nie była skuteczna?
- Jesienią 2007 rozbudziliśmy apetyty świetnymi występami. Jak choćby pamiętnym zwycięstwem 10:1 nad Motorem Lublin czy meczem Pucharu Polski z Wisłą Kraków, który co prawda przegraliśmy, ale dopiero po karnych. Wiosnę zaczęliśmy od dwóch porażek i atmosfera zrobiła się nieciekawa. Ciężko powiedzieć, czego nam wtedy brakowało. Faktem jest jednak, że potem się zmobilizowaliśmy i wygraliśmy chyba pięć meczów z rzędu.
4. Najszczęśliwszy moment w Śląsku podczas kariery?
- Ciężko wskazać mi teraz jeden moment. Cały czas, który spędziłem w Śląsku był dla mnie szczęśliwy. Ale jeśli miałbym coś wytypować, to z pewnością byłby to awans do ekstraklasy i gol w finale Pucharu Ekstraklasy, który dał nam pierwsze trofeum dla klubu po wielu latach.
5. Największa porażka Śląska Wrocław podczas Pana kariery?
- Przegrany baraż z Arką Gdynia o wejście do II ligi.
6. Z kim się wtedy Pan przyjaźnił z piłkarzy? Czy ma Pan kontakt z kimś z tamtej drużyny?
- Wszyscy trzymaliśmy się razem. Szatnia była wtedy jednością i to było piękne. Do dziś mam kontakt z wieloma chłopakami. Z Krzyśkiem Ostrowskim gramy razem w Polonii Trzebnica, często rozmawiam z Sebastianem Dudkiem, a moim przyjacielem i sąsiadem jest do dziś masażysta, Jarek Szandrocho.
7. Jak się Panu podoba obecny Śląsk Wrocław?
- Nie chciałbym za bardzo nikogo oceniać indywidualnie. A jeśli chodzi o grę, to wszyscy widzieliśmy, że pierwsza część sezonu była nieco słabsza i poniżej oczekiwań, ale w grupie spadkowej Śląsk się odrodził i nie przegrał meczu.
8. Co pan myśli o trenerze Tadeuszu Pawłowskim, czy powinien być trenerem w kolejnych sezonach?
- Myślę, że to człowiek, który Śląsk ma w sercu i chce dla tego klubu jak najlepiej. Przejął zespół w trudnym momencie i uchronił przed spadkiem, a pamiętajmy, że i takie było przez moment zagrożenie. Świetną pracę robił także jako dyrektor akademii. Czy powinien zostać? To już nie do mnie pytanie, ja mogę powiedzieć tylko, że udowodnił w ostatnim czasie, że jest dobrym trenerem.