Piech: Ostatni sezon we Wrocławiu miałem słaby
Sport | skomentuj (0)
W głosowaniu czytelników na najgorszy transfer dekady znalazł się w TOP10. I raczej nie był to raczej przypadek, że po wygaśnięciu kontraktu ze Śląskiem Arkadiusz Piech długo szukał nowego pracodawcy. Piłkarz znalazł przystań w Odrze Opole, a m.in. o tym, co porabiał po pożegnaniu się z WKS-em można przeczytać w wywiadzie w „Sporcie”.
Z byłym zawodnikiem zielono-biało-czerwonych rozmawiał Maciej Grygierczyk, poniżej fragmenty wywiadu.
Poprzednie dwa sezony spędził pan w Śląsku Wrocław. Dlaczego tak długo szukał pan nowego klubu?
To było dla mnie duże zaskoczenie. Nie spodziewałem się, że po zakończeniu kontraktu w Śląsku będę miał takie problemy. Jak to się mówi – gdybyś wiedział, że się przewrócisz, to byś nie wstawał… Może powinienem szukać czegoś już od stycznia, a nie dopiero latem? Pewnie byłoby mi łatwiej. Nie ma co ukrywać – ostatni sezon we Wrocławiu miałem słaby. Kilka bramek zdobyłem, ale nie było ich tak wiele, co w pierwszym sezonie, gdy trochę z Marcinem Robakiem postrzelaliśmy. Sądziłem jednak, że bez kłopotów znajdę sobie nowe miejsce. Patrząc nawet na innych wiekowych zawodników – bo sam już do takich się zaliczam – nie pomyślałbym, że przez pięć miesięcy będę bez klubu. Życie napisało jednak swój scenariusz, złapałem nowe doświadczenia.
Odrzucił pan wiele ofert?
Nie byłem wybredny, propozycji było mało. Wiele klubów z ekstraklasy dawało mi nadzieję, ale następnie przeciągało wszystko w czasie. To nie tajemnica, że mogłem trafić do Grecji, do AS Lamia, który gra w najwyższej lidze. Przedstawiono mi oficjalnie ofertę kontraktu, ale zasięgnąłem języka i trochę się tego bałem. Odradzano mi ten kierunek. Zrezygnowałem i to okazało się dobrą decyzją, bo wkrótce zwolniono stamtąd trenera, z którym znałem się z Cypru.
Ale długo był pan na lodzie. Jak mijał czas?
Czułem się dziwnie. Nie byłem gotowy na to, by kończyć z graniem. Zgoda, miałem słabszy rok, ale przecież każdy wcześniejszy sezon w ekstraklasie był w miarę OK. Bywało gorzej w Legii czy Turcji, ale wszędzie indziej – w miarę poprawnie. Byłem zszokowany, że z dnia na dzień, w wieku 34 lat, można tyle stracić. Zdrowie mi dopisuje, omijają mnie poważne kontuzje, częste urazy. Nie żyło mi się dobrze, ale starałem się szukać pozytywów. Przez wiele lat żyłem daleko od rodziny, teraz spędzałem czas z żoną i córką. Budowaliśmy też w Świdnicy dom, więc trochę było przy tym roboty. Miałem się czym zająć. Dopieszczałem ogród, nie nudziłem się.
Jak utrzymywał pan formę?
Najpierw trenowałem indywidualnie, potem poszedłem do czwartoligowej Polonii Świdnica. Nie ukrywam, że byłem bliski trafienia tam na stałe. Rozmawialiśmy o tym z żoną, że może trzeba dograć jesień w czwartej lidze i zobaczyć, co przyniesie zima. Udało się jednak dogadać z Odrą, która dała mi szansę powrotu do grania, przypomnienia się ludziom.
Z Legią wygrał pan mistrzostwo Polski, na Cyprze świętował pan zdobycie krajowego pucharu, był też debiut w kadrze. Czuje się pan spełniony?
Na Cyprze były nawet dwa puchary, bo jeszcze superpuchar! (śmiech). Czy jestem spełniony? Mogłem wycisnąć więcej, zwłaszcza jeśli mowa o kadrze. Tego trochę szkoda, ale żałować nie mam czego. Wiele udało się zrobić, nie ma powodów do wstydu. Trzeba być zadowolonym.
ZOBACZ TEŻ: Kto najlepszym i najgorszym transferem dekady? (WYNIKI)