InStat prawdę ci powie? Odc. 18
Pierwsza domowa porażka Śląska w sezonie stała się faktem. W niedzielę Śląsk uległ zdecydowanie lepiej dysponowanej Legii Warszawa. Przyjezdni ze stolicy stłamsili Śląsk w niemalże każdym elemencie gry… choć statystyki nie zawsze to potwierdzają. Zapraszamy na podsumowanie meczu właśnie od tej strony.
Co się nie rzuca w oczy
Po meczu sporo osób wygłaszało opinie, jakoby Śląsk to spotkanie przegrał w środku pola. Bardzo prawdopodobne, że wpływ na to miał brak Mączyńskiego i Chrapka. Gołym okiem widać było niedokładność w podaniach, sporą dozę paniki, chaos i nieład. Tymczasem statystyki podań są brutalne dla obu stron – średnia udanych zagrań w obydwu drużynach wyniosła 76%.
Nie znaczy to jednak, że Legia nie kontrolowała środka pola. Na niezły procent skuteczności podań w drużynie Śląska wpływ miał fakt, że w drugiej połowie to oni kontrolowali grę – goście tymczasem cofnęli się bliżej własnej bramki i pozwalali spokojnie rozgrywać piłkę gospodarzom. Dodatkowo statystykę tę mocno zawyża Diego Żivulić, który – jak zawsze – grał bardzo bezpiecznie i asekuracyjnie, wykręcając w tym spotkaniu 87% celności podań. Z drugiej strony mamy Antolicia, który pod tym względem był jeszcze lepszy (93%) i zamykał środek pola zdecydowanie lepiej, niż jego rodak. Warszawiacy potrafili także dochodzić do groźnych sytuacji, a nawet oddawać strzały po akcjach prowadzonych środkiem, co nie udało się Śląskowi ani razu.
Zbyt trudny sprawdzian
Legia to silna drużyna. Początek sezonu obnażył ich braki, ale im dłużej Aco Vuković pracuje przy Łazienkowskiej, tym mocniej zaszczepia w piłkarzach swoje własne DNA. Prawdopodobnie nigdy nie będzie to drużyna, której zawodnicy biegają cały mecz, jakby w szatni wciągnęli – pozdrawiam Kazka Węgrzyna! - wiaderko witamin. Ale to zespół, który cierpliwie czeka na szansę ataku. A kiedy poczuje krew, jest bezlitosny. O tym, jak błyskawicznie Legioniści potrafią doskoczyć do rywala i zdusić wszelkie formy oporu, przekonali się w niedzielę piłkarze WKS-u. A najbardziej odbiło się to na dyspozycji młodszych zawodników.
Uważam, że Damian Gąska był jednym z nielicznych piłkarzy, którzy mieli pomysł na swoją grę. Nie zagrał wybitnego spotkania, bo było to niemożliwe przy tak słabej dyspozycji kolegów, ale był bardzo aktywny. Często wchodził między linie, szukał wolnej przestrzeni, ale kiedy już dostawał piłkę, był po prostu bezradny. Brak pomocy ze strony skrzydłowych rzucał się w oczy, ale nie to było najgorsze. Zdecydowanie słabiej poradził sobie Jakub Łabojko, którego trener ustawił na pozycji nieco bardziej zaawansowanej.
Całkiem możliwe, że w niedzielę oglądaliśmy najgorszą wersję Łabojki z możliwych. Nikogo nie może dziwić fakt, że opuścił boisko już w 70. minucie, bo nie wnosił zbyt wiele jakości. Mówię to z ciężkim sercem, bo uwielbiam oglądać, jak gra ten chłopak. Niestety, statystyki są bezlitosne - zaledwie 67% skuteczności podań (przy 87% Żivulicia), jeden (!) wygrany pojedynek na trzynaście prób, zero udanych dryblingów, zero udanych odbiorów i aż dziewięć strat. Podobnie słabo wypadł Płacheta, który dosłownie potykał się o własne nogi, a także młodziutki Samiec-Talar, który co prawda nadrabiał aktywnością, ale jakości zdecydowanie mu zabrakło.
Najlepsze skrzydła w lidze
Powrót Pawła Wszołka do polskiej ekstraklasy wzbudził raczej skrajne emocje. Nie brakowało głosów, że to kolejny szrot, który odbił się od zagranicy. Ludzie mówili, że do Warszawy wrócił odcinać kupony przed emeryturą. A przecież facet ma dopiero 27 lat! To rocznik Wojtka Golli i Michała Chrapka. Tacy zawodnicy raczej nie myślą o kończeniu kariery. Cieszę się, że Wszołek potrafił udowodnić internetowym jasnowidzom, jak dobrym jest piłkarzem.
Skrzydłowy z marszu stał się ważną postacią klubu, który może pochwalić się naprawdę niezłą siłą rażenia na skrzydłach. Wszakże z drugiej strony biega niezmordowany Luquinhas, który od swojego debiutu w Legii wygląda na piłkarza po prostu zbyt dobrego na naszą nędzną ekstraklasę. W niedzielnym meczu ich dobra dyspozycja odbiła się na postawie bocznych obrońców Śląska. Dino Stiglec i Kamil Dankowski radzili sobie z grubsza nie najgorzej, jeśli chodzi o pojedynki w bocznych sektorach boiska (Stiglec wygrał 47%, Dankowski 67% - najwięcej w drużynie). Szkoda tylko, że obowiązki defensywne nie pozwalały im rozwinąć skrzydeł w ataku. I o ile Dankowski kilka razy zaatakował prawym bokiem boiska, o tyle Stiglec był stłamszony, wycofany i zmuszony do zrezygnowania z tego, co w tym sezonie wychodziło mu być może najlepiej – odważnych wejść i dośrodkowań w pole karne.
Tak się nie da grać
Często chwalimy słabsze zespoły z zagranicy, że potrafią przeciwstawić się krajowym hegemonom – Barcelonie, Manchesterowi City czy PSG. Nie zawsze odważny i ofensywny styl gry popłaca, ale podoba nam się fakt, że drużyny nie zamykają się we własnym polu karnym i nie czekają na wyrok. Śląsk chciał grać z Legią jak równy z równym – niestety, za takim stylem gry musi iść odpowiedni pomysł, którego w Śląsku brakowało. Chaos rósł z każdą minutą, nieudane zagrania napędzały kolejne, a dla gości taki stan rzeczy był perfekcyjny. I perfekcyjnie wykorzystali trzy z kilku prezentów, jakie zafundowali im gościnni wrocławianie.
Poniżej prezentujemy InStat Index wszystkich zawodników Śląska, w kolejności od najwyższego do najniższego. Wartość ta w skrócie opisuje, jak dobrze ze swoich boiskowych zadań wywiązali się poszczególni piłkarze.